Geoblog.pl    Gerber    Podróże    W drodze na najwyższe szczyty Afryki: Rwanda, Burundi, Tanzania 2013, czyli Afryka z szympansem za rękę    Spacer po Bujumburze
Zwiń mapę
2013
04
lut

Spacer po Bujumburze

 
Burundi
Burundi, Bujumbura
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7127 km
 
Nie idzie mi jakoś pisanie. Trochę się zmuszam żeby nie zapomnieć tego, co się zdarzyło, ale pisanie idzie bardzo opornie. Nie jest ważne, czy próbuję rano, czy wieczorem. Nie idzie. Nawet teraz, na lotnisku w Bujumburze. Nadrobiłem wprawdzie nieco zaległości z ostatnich dni i został mi do opisania tylko ostatni dzień pobytu w Burundi. Ale nie idzie. No, ale nic to. Postaram się. Dużo się dziś nie zdarzyło, więc nie ma dużo do napisania.

Bujumburzanie dali nam dzisiaj pospać w przeciwieństwie do wczorajszego dnia. Wczoraj, ku naszemu zdziwieniu, wstaliśmy dużo wcześniej niż budzik. Czemu? Kto by się nie obudził, jak kilkudziesięciu chłopaków biegnie kilkanaście metrów od naszej chatki rytmicznie coś śpiewając. Poderwaliśmy się na równe nogi. Podeszliśmy do okna. I co widzimy? Niedziela i kolejne poranne wspólne ćwiczenia Burundyjczyków. Tym razem na plaży.

Dziś jednak mieliśmy spokój. Jest poniedziałek i nie ma tłumu na plaży. Dziś to my wyruszamy na plażę. Wyjątkowo długo w ciągu dnia świeci słońce i nie zapowiada się, aby miał spaść deszcz. To może być zmyłka. Tu codziennie pada deszcz. Wędrujemy przez okoliczne plaże. Zmieniają się jak w kalejdoskopie. Jedne czyściutkie i wypielęgnowane, a inne brudne, zaśmiecone. To zależy, czy plaża jest publiczna (brudna), czy należy do hotelu (czysta). Słońce mocno przypieka. Na pewno się spalimy. Kiedyś jednak trzeba się opalić w tej Afryce. Nie po to przyjechaliśmy do burundyjskich kurortów, aby wracać bez opalenizny.

Nagle pojawia się pomysł. Jedźmy na pocztę. Porzucamy Pawła na słońcu i idziemy z Robertem do miasta. Łapiemy rowery i za 500 franków jednak jedziemy do miasta. Zaraz po starcie Robert psuje Burundyjczykowi rower i trzeba naprawiać. Chwilę zajmuje znalezienie odpowiedniego kamienia, którym uda się odkręcić śrubki. W końcu sukces. Śrubki odkręcone. Łańcuch założony. Jedziemy. Dowożą nas do pierwszej góry i mówią, że dalej nie jadą. Poczta jest na górze. Dzięki.

Idziemy przez Bujumburę. Pocztę znajdujemy szybko. Naklejamy znaczki na nasze wyjazdowe pocztówki. Tym razem po jednym znaczku na kartkę. To ważna informacja, bo w Rwandzie dostaliśmy do naklejenie tyle znaczków, że została tylko jedna linijka na pozdrowienia. A tu szaleństwo wolnego miejsca. Ciekawe ile czasu zajmie dostarczenie kartek do Polski.

No to się przejdźmy. Pada kolejny pomysł. I idziemy pomiędzy zniszczonymi ulicami, handlarzami, zakratowanymi sklepami i spalonym tydzień temu głównym targiem w mieście. Po raz kolejny weryfikujemy wytrzymałość naszych żołądków. Testujemy to ciastkami z kremem i ananasowym winem. O ile ciastka są pyszne i znalazłem w nich nawet dwie prawdziwe poziomki, to ananasowe wino jest obrzydliwe. Ani słodkie, ani kwaśne. Zwykły bimber z naklejką o ananasach. Wylewany je do kwiatków. Nie da się tego wypić.

Pani z biura zaprasza nas do siebie, aby uregulować nasze płatności za wycieczkę. W sumie i tak nie mamy co ze sobą zrobić. Jest widno. Możemy się przejść. Mniej więcej kojarzymy, gdzie znajduje się jej biuro. Pytamy kilku osób o drogę i krok po kroku zbliżamy się do biura. Kolejny pomocny Burundyjczyk postanawia osobiście nas zaprowadzić. Pewnie będzie chciał napiwek. Tacy już oni są usłużni za pieniądze. Dobra, a niech idzie. Chociaż sprawia wrażenie, jakby niekoniecznie widział dokąd ma iść. Wciąż kogoś pyta o drogę. Ponownie mijamy spalony i wciąż śmierdzący świeżą spalenizną bazar i ewidentnie oddalamy się od centrum miasta. I gdy już prawie docieramy do podnóża wzgórza postanawiamy zadzwonić do Burundyjki. I co? Idziemy w przeciwnym kierunku niż jej biuro. Wracamy. Ale dokąd? Dochodzimy do miejsca, z którego nasz samozwańczy przewodnik zaczął nas prowadzić. Niech go diabli. To się przeszliśmy.

Zrobiła się godzina 18. W biurze siedzi tylko ładna asystentka. Nie bardzo mówi po angielsku, więc rozmowa się nie klei. Czekamy. Burundyjka miała tu na nas czekać od godziny. Mija kolejne pół godziny i dopiero się pojawia przepraszając za spóźnienie. Nic nie załatwiła. A obiecała skombinować tradycyjne wiejskie chusty. Burundyjska tarcza jest mała i kiepska, więc rezygnuję z jej kupienia. Szkoda, że nie kupiłem u tamburyniarzy. Jedyną pamiątką z Burundi zostaje więc tylko malutki naszyjnik z bębenkiem. No i jeszcze bransoletka. Dostaliśmy je z Robertem od Burundyjki n pamiątkę. Teraz forsa. Pani pyta, czy chcemy zapłacić za przejazd na lotnisko 25 dolarów. Chyba z choinki się urwała. Dajemy 10. To i tak więcej niż moglibyśmy zapłacić. Zgadza się. Umawiamy się, że przyjedzie po nas o 22.

Jest już ciemno. Aby wracać na piechotę albo rowerem jest już za późno. Liczyliśmy wprawdzie na podwózkę, ale musimy zadowolić się podróżą taksówką. Jedziemy za wytargowane 7000 franków. Nasz wypad na pocztę trwał cztery godziny. A mieliśmy tylko skoczyć do miasta, aby wysłać pocztówki. To już ostatnie chwile nad jeziorem Tanganika. Ostatni prysznic, ostatnia pyszna ryba mukeke i pakujemy się. Burundyjka przyjeżdża nieco spóźniona i zawozi nas na lotnisko.

To koniec burundyjskiego etapu podróży. Przyzwyczaiłem się trochę do tego kraju, ale nie czuję się tu bezpiecznie. Bardzo na wszystko uważam. Ludzie wyglądają podejrzanie i trzeba uważać, żeby nie popełnić jakiegoś błędu. Mieszkańcy Burundi nie lubią zdjęć. Ciężko jest się dogadać na ulicach. Dzieci pokazują białych palcami częściej niż gdzie indziej. Widać, że biali nie są częstymi gośćmi w tym kraju. Widać, że państwo i mieszkańcy są biedni. Podłe, obskurne restauracje i sklepy, brud, kraty, mnóstwo wojska i policji z karabinami, kontrole policyjne i spalony bazar. To ta gorsza strona Burundi. A lepsza? Weszliśmy na Mount Hehę, zobaczyliśmy wspaniałe wodospady Karera, jezioro Tanganika i ten niesamowity koncert tamburyniarzy. Ważne, że tu byliśmy, poznaliśmy kraj i nic nam się nie stało. Możemy służyć informacjami o Burundi innym śmiałkom i polecać usługi Burundyjki i jej biura. Lecimy do Tanzanii!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 29 wpisów29 5 komentarzy5 101 zdjęć101 0 plików multimedialnych0