Jedziemy jednak dalej. Ludobójstwo zostawiamy na chwilę. Wrócimy do tego tematu dalej, za kilka dni, jak lepiej poznamy Rwandę i nie tylko tą ładną i czystą z Kigali. Sporo czasu tracimy na oczekiwanie na busika z N’taramy do Kigali. Na szczęście docieramy do Kigali na czas. Motorkami podjeżdżamy do znanej nam z wczoraj knajpki. Zamawiamy po hamburgerze i kątem oka oglądamy mecz RPA – Angola. Jest 2 do 0 kiedy spotykamy się z księdzem Grzegorzem z Nyakinamy. To nasz drugi „rwandyjski kontakt”, który zaproponował nam pomoc. Robimy wspólne zakupy na jutrzejszą wspinaczkę i pakujemy się do Hiluxa Grzegorza.
Wracamy do naszej rodzinki po bagaże. Trochę błądzimy po Kigali, bo nie pamiętamy gdzie mieszkaliśmy ;-) A jest już ciemno, więc wszystko wygląda tak samo. Na szczęście Grzegorz dogaduje się z Benjaminem w Kinyarwanda i docieramy do celu. Jest ciemno. W przewodnikach zawsze piszą, żeby po ciemku nie podróżować. Wiemy to. Ale jedziemy. Dziękujemy rodzinie za gościnę, jedzenie i pomoc. Zostawiamy 50 dolarów jako zapłatę. Jeszcze do nich wrócimy w drodze do Burundi. A teraz w drogę. W stronę wulkanów, DR Kongo, no i w stronę konfliktu.
Droga jest niezła – nowa, asfaltowa. Ale ciężka. Mnóstwo zakrętów wokół niezliczonych wzgórz. Szkoda, że jest ciemno. Widoki muszą być niesamowite. Wystarczają dwie godziny i przez Ruhengeri dojeżdżamy do Nyakinamy.
Podczas jazdy dowiadujemy się naprawdę dużo na temat Rwandy. O konflikcie Hutu – Tutsi, o aktualnej sytuacji, historii, planach. Tego nie da się wyczytać z przewodników. To informacje z pierwszej ręki. Informacje dobre i złe. Czemu złe? Dlatego, że nie wydaje się, żeby konflikt Tutsi z Hutu był zakończony. On przygasł. Ale trwa. Trwa, bo dzieci są uczone dystansu i nienawiści do drugiej rasy. Trwa, bo władza jest w silnych rękach tak zwanych „prawdziwych Tutsi” prezydenta Paula Kagame. Prawdziwi Tutsi to tacy, którzy walczyli w armii wyzwolenia Rwandy. To nie są Ci, którzy przetrwali ludobójstwo w Rwandzie. To nie są ocaleni. To są Ci, którzy uciekli do Ugandy i stamtąd przyszli wyzwolić kraj z rąk Hutu. Tamci ocaleni musieli współpracować z Hutu skoro żyją. Taka jest polityka rządu i prezydenta i tak się właśnie traktuje Tutsi i podsyca konflikt. Prawdziwi Tutsi rządzą silną ręką prezydenta Kagame. Kraj się rozwija i to bardzo szybko. To niewątpliwa zasługa prezydenta. Ale Rwanda jest państwem policyjnym, gdzie władzę sprawują tylko Tutsi (prawdziwi), czyli 15% społeczeństwa. Pozostali są za słabi. Pozostali nie mają armii. Pozostali nie kontrolują „demokratycznych” wyborów, podczas których nad głosującymi czuwa wojsko z ostrą amunicją i obserwuje, do której kolejki ludzie się ustawiają, na kogo głosują. A skoro są trzy kolejki i większość stoi w jednej kolejce to od razu widać kto głosuje inaczej niż należy. Taka demokracja.
Rwanda to państwo bardzo uporządkowane – na pierwszy rzut oka. To państwo kar i zakazów i to surowych. Ale dzięki temu jest porządek. Ale dzięki temu jest czysto. Dzięki temu jest dużo policji, wojska. Dzięki temu ludzie czasem giną bez śladu. Dzięki temu ludzie płacą duże podatki. A podatki idą na działalność partii, choć wszyscy myślą, że idą na specjalny fundusz bezpieczeństwa Rwandy, który będzie można wykorzystać wtedy, gdy skończy się międzynarodowa pomoc. A ona już się skończyła. Tego ludzie są uczeni podczas obowiązkowych wieców, spotkań i zebrań. I w to wierzą. Co się dzieje z pieniędzmi? Nie wiadomo. Wiadomo już tylko jedno. Wiadomo, że ludobójstwo było jedno. W 1994. Ludobójstwo na Tutsi….. Inne wydarzenia są oficjalnie pomijane, te z 1998, czy nawet z XXI wieku….
A co zastaliśmy na misji? Pięknie położoną kolorową misję, z dużymi budynkami. Na dzień dobry jednak zanotowaliśmy pierwszą stratę. W drodze do misji zginęły buty Roberta. Albo wypadły z bagażnika albo zostawiliśmy je na ulicy podczas pakowania. No i co teraz? Jutro idziemy w góry! Na ratunek pośpieszył Grzegorz i pożyczył Robertowi swoje buty. Grzegorz też chodzi po górach. Oprócz Grzegorza na misji jest jeszcze jedna Polka – Emilka, koleżanka Grzegorza z wędrówek po górach, jeszcze z Polski. Akurat w tym samym czasie przyjechała go odwiedzić.
Co jeszcze zastaliśmy na misji? Prysznic z ciepłą wodą (cóż to za odmiana w porównaniu z miską z wodą z Kigali), duże pokoje i pyszną kolację. A dla Grzegorza mamy prezenty z Polski: tłok do piły, okulary, t-shirt, ptasie mleczko i kabanosy. Mamy też późną godzinę i kilka komarów w pokoju. Mam też brak zasięgu, więc nie ma z nami kontaktu. Brak sms-ów. Brak telefonów. Spokój. Ale żyjemy i mamy się dobrze, zaskakująco dobrze. Mamy też wstać o 5 rano i odgłosy ptaków za oknem.
O pozostałych moich rwandyjskich przemyśleniach napiszę później. A jutro? W góry. Trzymajcie kciuki za Karisimbi!
cdn.
_____
Pełna relacja z wyjazdu na mojej stronie: http://www.stronagerbera.pl