Noc. Jak to w Afryce. Początek trudny. Pot leje się ciurkiem. Moskitiera łaskocze po głowie. Spadam z materaca. Nad uchem czuję chrapanie Roberta. Ale w końcu zasypiam. Około czwartej robi się w końcu chłodniej. Dobrze, że mam się czym przykryć. Nie trwa to długo. O świcie upał powraca. Pot leje się ciurkiem. Musimy wstać. Dziś pojedziemy do Nyamaty i N’taramy, w których znajdują się miejsca upamiętniające ofiary ludobójstwa. Po owocowym śniadaniu motorkami pokonujemy wzgórze, aby dostać się na dworzec. Rwandyjskie motorki różnią się od ugandyjskich daladala (motorków) kilkoma rzeczami. Są w lepszym stanie, a kierowcy mają kaski. Na kaskach znajdują się numery, które w razie czego służą identyfikacji kierowcy. Kaski dostają też pasażerowie. A pasażer może być tylko jeden. W Ugandzie limitu nie było.
Na dworcu szybko odnajdujemy busik do Nyamaty. Płacimy 600 franków w kasie. Tak – w kasie. Tu wszystko jest oficjalne. Pakujemy się do busa. Cztery rzędy po 4 osoby plus 3 osoby z przodu. Ciasno jak cholera. Jakoś białych nie widać żeby podróżowali tak jak my. Ale jedziemy. Przy większej prędkości jest przyjemnie. Za klimatyzację służą otwarte okna. Pół godziny i jesteśmy na miejscu. Naszym oczom ukazuje się prawdziwy, nowy, duży dworzec autobusowy z wieloma stanowiskami. Zupełnie jak w Europie. Idziemy na piechotę w stronę pierwszego z dwóch miejsc związanych z ludobójstwem. Oczywiście mamy dziesiątki propozycji podrzucenia motorem albo rowerem. Ale wybieramy spacer. Po chwili jesteśmy na miejscu.
Wchodzimy do kościoła, który przez jakiś czas służył jako schronienie dla Tutsi przed Hutu. Nie długo jednak. Przy użyciu granatów Hutu wysadzili metalowe drzwi i rozpoczęli rzeź w kościele. Dziś na kościelnych ławkach leżą ubrania zabitych. Stosy ubrań. W „krypcie” znajdują się czaszki pomordowanych. To czaszki, na przykładzie których jest pokazane w jaki sposób Tutsi ginęli. Jedne mają ślady po uderzeniach maczetą, inne ślady po strzałach w głowę, a jeszcze inne ślady od uderzenia metalowymi kulami z kolcami. To nie koniec strasznego widoku. Tuż obok kościoła są dwie piwnice. W jednej z nich zgromadzone są w trumnach szczątki odnalezionych ofiar, całe trumny ze szczątkami całych rodzin, osad, a nawet całych wiosek. Wszystkie zwłoki razem. Bo miejsca mało. Wszystko przykryte fioletowym materiałem. Druga piwnica robi jeszcze większe wrażenie. Na półkach od dołu do góry leżą po układane stosy czaszek i kości. Czaszki oddzielnie. Kości oddzielnie. Dziesiątki. Setki. Tysiące kości. Całe stosy. Szok! Okropny widok. Nie wolno robić zdjęć. Trzeba mieć zgodę jakiegoś państwowego instytutu pamięci o ludobójstwie. Nie mam. Daję strażniczce 2000 franków w łapę i już mam pozwolenie. Robię kilka zdjęć. Ale jestem bardzo przejęty tym widokiem. Ręce mi drżą. Wychodzimy w ciszy. To robi wrażenie. Nie rozumiem tego, co tu się działo. Czytałem o tym. Ale nie potrafię zrozumieć.
Wracamy do centrum Nyamaty na colę. Do N’taramy musimy czymś podjechać. To kilka kilometrów stąd. Motorków jest mało, ale w ich miejsce są rowerowe taksówki. Też są ponumerowane i mają tablice rejestracyjne. Rowerzystów nie obowiązuje nakaz jazdy w kaskach. Jedziemy we trzech na rowerach. Po dwóch kilometrach zmieniam mojego szofera. Teraz to ja wiozę Rwandyjczyka. Dziwi się i śmieje. A ja mam kilka kilometrów treningu. Trochę asfaltu, trochę czerwonego afrykańskiego szutru. Jest ciężko. Nie ma przerzutek. Dobrze, że mój pasażer jest w miarę lekki. Dowożę go na miejsce ku uciesze wszystkich dookoła.
To N’tarama – drugie miejsce w okolicy, gdzie w kościele wymordowane kilka tysięcy Hutu. Miejsce jest podobne, ale zwłoki, kości i czaszki nie leżą w piwnicach. Leżą na półkach w dawnym kościele. W rogu znajdują się przedmioty, które miały ze sobą w trakcie masakry ofiary. Ubrania, materace, baniaki na wodę, dokumenty. Wszystko leży w kącie, na kupie, w kurzu i pyle. Dziwny zapach nieco nas zatyka. Specyficzny zapach śmierci. Są jeszcze dwa budynki: spalona kuchnia i pokój dzienny. To pokój, w którym na ścianie wciąż widać zaschnięte ślady wielu litrów krwi pozostałej po rozbijanych o ścianę dzieci Tutsi. Jest jeszcze kij. Zaostrzony kij do zabijania i torturowania kobiet Tutsi. Kobiety Tutsi, które nosiły na plecach swoje małe dzieci zabijano dwoma kijami. Jednym przebijano ciało kobiety razem z główką dziecka. A drugi kij wbijano w krocze tak, aby jego koniec wyszedł kobiecie przez głowę. Czasem przed tym wszystkim kobiety jeszcze wielokrotnie gwałcono. Normalny człowiek nie jest w stanie tego zrozumieć. To jednak prawdziwa historia Tutsi i Hutu. Historia, której najtragiczniejszy odcinek wydarzył się w 1994 roku. Z rąk Hutu zginęło wówczas prawie milion Tutsi w przeciągu zaledwie 100 dni. A to był i jest (!) tylko fragment tego konfliktu etnicznego, konfliktu który trwał już wiele lat wcześniej. W rzeczywistości obie strony nie są bez winy. Obie strony brały udział w masowych ludobójstwach. Raz Hutu, raz Tutsi. Zależy kiedy. Nie mówi się o tym. Mówi się tylko o tym najtragiczniejszym momencie, o ludobójstwie na Tutsi. Ale jest to zniekształcenie faktów. Tylko dociekliwi wiedzą, że konflikt trwał już dużo wcześniej i trwa do dziś, choć nieco ukryty i w innej postaci. Czy kiedyś dojdzie do podobnej rzezi jak w 1994 roku? Niewiadomo. Nie teraz. Może nie w takiej postaci. A może i międzynarodowa opinia do tego nie dopuści? Może. Myślę jednak, że niestety konflikt będzie trwał dalej i jakaś forma rewanżu, zemsty, odwetu jest bardzo prawdopodobna. Kiedyś.
cdn.
_____
Pełna relacja z wyjazdu na mojej stronie: http://www.stronagerbera.pl