W drodze do Bujumbury wstępujemy jeszcze na Blue Bay, czyli na najładniejszą i najbardziej ekskluzywną plażę w Burundi. Niestety nie ma czasu na lenistwo. Niebezpieczeństwo zbliżających się ciemności nadciąga. W końcu zaczynamy szybciej jechać. Im ciemniej, tym mniej widać na ulicy i tym szybciej jedziemy. Okazuje się, że nie trzeba zwalniać przed każdą dziurką w jezdni. Nagle blokada na środku drogi. A może to napad. Doigraliśmy się. Stajemy przed linką. Co teraz będzie? Podchodzi do nas policjant. Kierowca rozmawia z nim chwilę w kirundi i policjant posłusznie opuszcza linkę. Bez łapówki! Pędzimy dalej w ciemnościach pomiędzy nieoświetlonymi stadami ludzi, krów, rowerów i błotnych osuwisk. W końcu jesteśmy na przedmieściach miasta. Porzucamy gdzieś po drodze przewodnika i od razu jest luźniej. Jeździmy jeszcze jakiś czas po Bujumburze od jednego zakratowanego sklepiku do kolejnego w poszukiwaniu bananowego piwa. I znajdujemy. Ale nie piwo tylko czterdziestoprocentowy likier o czerwonym kolorze i obrazku z bananami. No cóż. Kierowca nie do końca zrozumiał o co nam chodziło. Wracamy do Saga Plage. Umawiamy się na następny dzień i tym razem bez obecności komarów idziemy spać.