Co przyniesie dzień drugi? Odpoczynek, zwiedzanie i znowu odpoczynek. Wynajęliśmy od Burundyjki samochód z kierowcą na cały dzień za 40 dolarów. Jedziemy do Rusizi National Park. To niedaleko. Na początku jednak zrobimy krótką rundkę ulicami Bujumbury. Wciąż jest brzydko. Sklepy za kratami wyglądają strasznie.
Pierwszą atrakcją dzisiejszego zwiedzania Burundi będzie jednak zoo. Jak to w Afryce, warunki trzymania zwierząt są tragiczne. Zwierzęta znajdują się w niewielkich, zarośniętych i zniszczonych klatkach i wybiegach. Wyglądają na zmęczone i złe. Kilka krokodyli, lampart, szympans, trochę węży i ptaków.
Chodzący w kółko lampart, jakby w szale chodzi zdenerwowany po klatce. Przewodnik kilka razy próbuje zachęcić nas do nakarmienia krokodyli albo lamparta świnkami morskimi, które można na miejscu kupić i samemu wrzucić do klatki. Pierwsza odmowa nie skutkuje, druga też - dopiero po trzeciej zachęcie do kupna jednej ze świnek morskich przewodnik daje sobie spokój i pozwala nam w spokoju oglądać zwierzęta. Kilka opuszczonych klatek wygląda, jakby dopiero co uciekły z nich węże. A może ktoś je ukradł. Można też przybić piątkę z szympansem. Trochę przygnębiające jest to zoo. Szczególnie, że to Afryka, gdzie te zwierzęta powinny żyć na wolności, a nie w klatkach.
Może nad rzeką Rusizi będzie ciekawiej. Pobyt w parku narodowym zaczynam od spaceru wzdłuż rzeki. Mamy szansę spotkać po drodze hipopotamy i krokodyle. Nic z tego. Żaden hipek nie wchodzi nam w drogę. Jest zbyt gorąco. Zwierzęta siedzą w wodzie. A może zbyt mało zapłaciliśmy. Jedynie z daleka obserwujemy leniuchujące w wodzie wielkie cielska hipopotamów. Wracamy nieco zmęczeni i zniesmaczeni. Teraz popłyniemy łódką. Ta przyjemność kosztuje nas 100 000 franków. Niestety podobnie jak spacerem, nie jesteśmy zbytnio zachwyceni tą atrakcją. Jedyne, co wywiera na nas wrażenie to widok wpływającej do jeziora Tanganika rzeki. Wyraźnie widać granicę pomiędzy brunatną wodą wody z rzeki i błękitno-zieloną wodą z jeziora. Brunatna woda sprawia wrażenie jakby nie mogła wpłynąć do turkusowego jeziora. No może jeszcze warta odnotowania jest hipopotamia rodzina wylegująca się na brzegu rzeki. Z betonowym mostem w tle klimat tego miejsca przypomina widok zebr na tle wieżowców Nairobi, który podziwialiśmy rok temu w Kenii. Poza tym, szkoda czasu i kasy. Czymś jednak trzeba było zapchać czas.
W drodze powrotnej kierowca podrzuca nas na plażę o nazwie Pinnacle 19. I co tu mamy? Szympansa. Gania się i bawi z psem. Gryzą się i biegają po piachu. I nagle szympans zmienia zdanie. Pewnym krokiem podchodzi do mnie, wyciąga rękę, bierze moją dłoń i gdzieś mnie ciągnie. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Zachowuje się jak małe dziecko, które bierze swojego rodzica za rękę aby mu coś pokazać. Idziemy tak za rękę przez chwilę, po czym szympans się zatrzymuje i przytula do moich nóg, głaszcząc mnie po ręku. Ja z niepewnością głaszczę go po głowie. Normalnie szczęka mi opadła. Nie wiem jak się zachować. Czyż to nie dowód na to, że coś nas łączy z małpami? To jest dowód! Gdy chcę podać naszemu kierowcy kamerę szympans próbuje ją złapać, ale nie udaje mu się to i ktoś go przepędza. Ucieka na drzewo. Bawi się wyśmienicie. To było coś. Nie zapomnę tego spaceru z szympansem za rękę do końca życia. A plaża? Ładna. Powiedziałbym, że nawet zaskakująco ładna. Jakbyśmy mieli więcej pieniędzy, tu przyjechalibyśmy na nocleg. A ja miałbym kolegę ;-)